Joanna Gos: Podobno większość ludzi przez większość życia w ogóle nie ma doświadczenia demokracji. Jak to wygląda u Ciebie?
Ana Oppenheim: Przede wszystkim dla mnie demokracja zawsze była bardzo ważna, choć wiadomo, że ludzie generalnie mają małe zaufanie do polityki, pewnie trochę przez naszą historię. Dużo ludzi myśli, że udział w wyborach nic nie zmienia, a potem każdy na polityków narzeka. Ja zawsze uważałam, że skoro mamy opinie, skoro wolimy jednych od drugich, albo nawet nie lubimy żadnej z większych partii, ale chcemy pokazać, że chcemy zmiany, to uczestnictwo w wyborach czy bardziej ogólnie uczestnictwo w demokracji, w życiu publicznym, to jest to, w co powinniśmy się angażować.
Kiedy mieszkałam w Polsce, nie miałam jeszcze osiemnastu lat, nie mogłam głosować, ale jak przyjechałam do Wielkiej Brytanii, na początku głosowałam tylko w wyborach w Polsce, później zorientowałam się, że mogę także głosować w wyborach lokalnych w Wielkiej Brytanii i zaczęłam to robić, bo w sumie teraz polityka brytyjska ma na moje życie większy wpływ niż polska, więc myślę po prostu, że ma to sens.
Myślę, że ważne jest też, żeby grupy imigrantów się angażowały politycznie. Jesteśmy grupą często marginalizowaną, często zapomnianą, też przez to że część migrantów nie ma prawa głosu w ogóle, a nawet jeśli mają, niekoniecznie o tym wiedzą, czy niekoniecznie śledzą politykę kraju, w którym się znaleźli, i dlatego jest bardzo łatwo nasze głosy ignorować. Ale im bardziej się zorganizujemy, tym bardziej możemy pokazać, że jesteśmy siłą, że możemy coś zmienić.
Jak wyglądał do tej pory twój udział w wyborach lokalnych tu, w Wielkiej Brytanii – głosowałaś, brałaś udział w kampaniach?
Kilka razy głosowałam – za każdym razem, kiedy wiedziałam, że mam prawo głosu, głosowałam. W 2016 brałam udział w kampanii Sadiqa Khana. To był pierwszy raz, kiedy poszłam pukać do drzwi i właśnie wtedy szczególnie mi się podobało, kiedy otwierał ktoś z obcym akcentem, często nawet nie wiedząc, że może głosować. Wtedy tłumaczyłam, dlaczego moim zdaniem jest to ważne, żeby wyjść w dniu wyborów i oddać głos. W tym roku też oczywiście też wezmę udział, choć przez pandemię trochę się boję i będę głosować pocztowo.
Czy poza pukaniem do drzwi, które u nas jest chyba jednak rzadkością, jakie są jeszcze podobieństwa albo różnice między polską kampanią wyborczą a tutejszą?
Myślę, że tutaj kampanie są często bardziej oddolne. Więc oczywiście jest pukanie do drzwi, są różne eventy, ludzie rozdają ulotki. Jest większe działanie ludzi, którzy niekoniecznie pracują dla partii czy są członkami partii, ale mają możliwość zaangażowania się – to jest spora różnica. Jest więcej osób, które są członkami partii, co jeszcze w Polsce jest rzadkością, jeśli ktoś nie planuję kariery politycznej.
Tu się jednak więcej niż w Polsce mówi o prawach czy głosach imigrantów. Podoba mi się, jak na Facebooku dostaję reklamy od różnych partii przetłumaczone na polski, bo wtedy właśnie widać, że jednak myślą, że jednak tutaj jest nas sporo i już możemy coś zmienić.
A czy jeżeli chodzi o ten cały proces wyborczy zza kulis możesz coś jeszcze ciekawego opowiedzieć Nie wiem na przykład na temat liczenia głosów czy ogłaszania wyników czy tych ołówków które nam Polakom się w głowie nie mieszczą
Wydaje mi się, że tutaj podejście do wyborów jest inne. Na przykład m byłam zdziwiona, jak nie musiałam pokazać dowodu osobistego, tylko podeszłam, mieli mnie na liście – zaznaczam krzyżyk ołówkiem i nic poza tym. Byłam też zdziwiona jak szybko wszystko idzie, bo jak głosuje w Polsce, do ambasady stoją kolejki, a tutaj się po prostu podchodzi, tylko nazwisko, ołówek i gotowe. Często w miejscu bardzo lokalnym.
Oczywiście wybory powszechne wyglądają inaczej niż w Polsce. Jest noc wyborcza – w zeszłym roku całą noc oglądałam jak ogłaszają jedno miejsce po drugim. To jest jednak bardziej bardziej rozrywka telewizyjna niż w Polsce, kiedy jest po prostu jeden wynik i widzisz od razu, kto wygrał. Ogólnie więcej ludzi głosuje, niż w Polsce, jest trochę większy entuzjazm i trochę więcej wiary, że wybory mogą coś zmienić. Jest też dużo ludzi, którzy uważają, że to nie ma sensu, ale jednak widzę więcej cynizmu w Polsce niż w Wielkiej Brytanii.
Widzisz różnicę w nastawieniu wobec wyborów lokalnych i tych ogólnokrajowych?
Tak, oczywiście. Jeśli chodzi o zainteresowanie medialne, to wybory ogólnokrajowe generują go więcej, myślę, że większość ludzi głosuje na te same partie w wyborach krajowych i lokalnych. Jeśli chodzi o wybory lokalne, to mało kto dokładnie śledzi, kto tam lokalnie rządzi i bardziej o to chodzi, do jakiej partii ma się zaufanie, chyba, że ktoś ma jakieś bezpośrednie doświadczenie z własnym samorządem lokalnym. Wtedy często się głosuję na drugą partię, żeby pokazać, że coś, co się dzieje, się nie podoba. Myślę, że wybory powszechne opierają się na konkretnej kampanii, konkretnych postulatach i konkretnych osobowościach, a wybory lokalne często prostu na zaufaniu do partii.
Jak zachęciłabyś Polki i Polaków do udziału w brytyjskiej polityce, w tych wyborach i nie tylko?
Po pierwsze trzeba mówić wszystkim bardzo głośno, że mamy głos. Nie wiem dokładnie jak długo będziemy go mieć po wyjściu z Unii Europejskiej. Często ludzie mają wrażenie, że mają niewielki wpływ na to, co się dzieje w polityce, myślą, że dzieje się to niezależnie od nas. Myślę, że jest bardzo złe podejście. Głosowanie to jest czas, kiedy możemy pokazać, ilu nas jest, że nie każdy z nas jest jedną zapomnianą jednostką wśród wielu innych jednostek, ale że głosowanie “gangiem” (grupą) to jest znaczący procent, który może zmienić wyniki wyborów. Zawsze zachęcam ludzi nie tylko głosowania raz na kilka lat, ale też do udziału w życiu publicznym, w wydarzeniach, w protestach jeśli są jakieś ważne sprawy na temat których warto zabrać głos. Zachęcam do pisania to mediów czy swoich przedstawicieli w parlamencie, w samorządzie lokalnym, zgłaszania, jakie są sprawy. Czasem ci przedstawiciele nawet nie zdają sobie sprawy, jakie bariery napotykają imigranci, związane z dyskryminacją, z rasizmem, czy z naszym statusem po wyjściu z Unii Europejskiej. Często nawet o tym nie myślą, dlatego że są przyzwyczajeni do tego że do nich piszą ludzie z Wielkiej Brytanii, a nie imigranci.
Wspomniałaś nierówności społeczne – czy uważasz że polityka, zwłaszcza w Polsce, ale także tutaj, jest jednak bardzo męską domeną?
Myślę, że jest dużo lepiej niż w Polsce pod tym względem, ludzie są przyzwyczajeni do widzenia kobiet u władzy. Nie wiem, jak to się rozkłada w samorządach lokalnych, wiadomo że na samym szczycie, jeśli chodzi o liderów partii, premierów i tak dalej, przeważają mężczyźni, ale jeśli chodzi o merów, burmistrzów, też jest większość mężczyzn, choć to się chyba stopniowo zmienia. Coraz więcej widzimy kobiet, widzimy też młodsze kobiety, co jest zawsze miłym zaskoczeniem. Mało widzimy jeszcze osób z pochodzeniem imigranckim, które startują w wyborach, ale na szczęście też są takie osoby, które mówiąc z obcym akcentem, czują się członkami i członkiniami brytyjskiego społeczeństwa.
Wiesz, kto kandyduje u Ciebie lokalnie?
Powiem otwarcie, że z nazwiska nie pamiętam. Jeśli chodzi o Londyn, to jest Sadiq Khan oczywiście, ale kandydatów w gminie Hackney jeszcze nie znam. Wiadomo, że będzie to coś, co sprawdzę przed wyborami.
Pewnie widziałaś plakaty, ulotki i inne materiały wyborcze. Jaka jest proporcja kobiet, migrantów, mniejszości etnicznych?
Gdybym miała zgadywać, powiedziałam że kobiet jest około 40%. Może jeszcze nie połowa, ale zbliżamy się do połowy. Jeśli chodzi o osoby nie białe, na pewno jest to mniej niż jest ogólnie w Londynie. Wiadomo, że Londyn jest bardzo różnorodny, moja dzielnica jest bardzo różnorodna, ale myślę, że osoby z pochodzeniem imigranckim są najgorzej reprezentowane właśnie przez to, że osoby przyjezdne często nie angażują się w politykę brytyjską, uważają, że jest coś co ich nie dotyczy albo że nie mają prawa się angażować, to nie ich sprawa. To jest coś, co w naszym społeczeństwie musi się powoli zacząć zmieniać.
Będzie kiedyś taki moment, że polscy politycy tu w Wielkiej Brytanii będą liczącą się siłą?
Optymistycznie powiem, że tak. Jest nas tu milion czy więcej nawet, ludzie zakładają rodziny osiedlają się tutaj. Gdy w kampanii pukałam do drzwi, często były osoby z polskim nazwiskiem, które mają prawo głosu nawet w wyborach powszechnych, bo wyrobiły sobie brytyjskie obywatelstwo, ich dzieci też będą mogły głosować. No mamy nawet parlamentarzystów polskiego pochodzenia – Rosena Allin-Khan chwali się swoją polską mamą, która była w zespole “Filipinki”. Myślę, że w następnych pokoleniach będzie coraz więcej osób z polskim pochodzeniem i polskie nazwiska będzie można znaleźć w brytyjskiej w polityce.
Gdybyś zobaczyła polskie nazwisko na karcie wyborczej to zagłosowałabyś tylko dlatego, że to Polak czy Polka?
Nie automatycznie, ale na pewno sprawdziłabym, kim jest ta osoba i co ma do powiedzenia w kwestiach, które mnie interesują, w tym w kwestiach praw migrantów.
Będziesz kiedyś kandydować?
Nie powiem że nigdy. To nie jest coś, co mam w najbliższych planach, ale niewykluczone, że kiedyś tak się zdarzy, że się zaangażuję lokalnie i że będę chciała startować.
Co powiedziałabyś Polakom którzy wahają się, czy się zaangażować? Jak byś zachęciła do udziału w szeroko rozumianej polityce?
Powiedziałabym “poczytajcie, zorientujcie się, co się dzieje lokalnie, i przede wszystkim nie dajcie sobie zapomnieć”. Niestety tak jest, że często politycy wykorzystują nastroje antyimigranckie do swoich kampanii. Im więcej migrantów się mobilizuje, żeby głosować, tym bardziej pokazujemy przeciwwagę, że właśnie kampanie proimigranckie też mogą zdobyć głosy i też mogą wygrać. Im bardziej w polityce się z nami liczą, tym lepiej dla wszystkich migrantów – tych, co głosują, i tych, którzy tego nie robią.